sobota, 28 września 2013

Especially You.

Cierpienie jest Sztuką. Tak samo miłość jest luksusem, na który tylko nieliczni mogą sobie pozwolić. Nie ma mnie w tym kręgu. Całe szczęście nie czuję się przez to gorsza. Tylko milion razy bardziej samotna. Ale to tylko milion. Za miliony kocham i cierpię katusze. Tak samo jak zło i dobro warunkują siebie nawzajem, tak i ja warunkuję siebie samą. Bez alter ego byłabym zupełnie nijaka. Kto wtedy miałby zakrwawione usta, zdarty naskórek przy palcach i przeszywające dreszcze? No kto? To stały schemat, którego trzymam się wyjątkowo mocno. Jak mało czego. Strachu się też tak trzymam. A może i nawet bardziej. Trudniej robi się, gdy nagle zdaję sobie sprawę, z tego że to strach włada mną, a nie ja nim. Piekło wyobrażane jest od zarania dziejów jako płonące w ogniu dusze skąpane w cierpieniu i krzyku. Lament, płacz i ból. Czy to oznacza Piekło na Ziemi? Chyba zatraciłam część siebie. Nawet wykluczając to, że znowu wpadłam w paszczę Lucyfera. Strącona na samo dno, co najgorsze, na własne życzenie. Nie przyświeca mi żadna postawa ascety, nie nie. A jednak wróciłam do źródeł masochizmu i znowu tu jestem. Tu, w Piekle. Lecz obojętna na zawodzenie i okrzyki dusz. Przemierzam swoją drogę w wyimaginowanym spokoju. A to tylko pozory.
Mało co przeraża mnie tak bardzo, jak opcja, iż zawsze będę lądowała, kończyła dokładnie w tym samym miejscu jak tu i teraz. W ciemności. W moim kochanym mroku. Otulona lodowym kocem. Nie wiem co robić. Chcę rozmawiać, tym samym nie chcąc mówić nic. Chcę kogoś kto będzie mnie przytulał i głaskał nie pytając o nic. Chcę, żeby to okropne uczucie zniknęło. Kiedy wycieram łzy, one znikają. Ale to nie oznacza tym samym, że nigdy ich nie było. Identycznie jest i przy kwestii tego niezidentyfikowanego uczucia. Może być stłumione, bo jestem już mistrzynią w ukrywaniu tego co nie może wyjść poza mój kochany mrok. Schowane na jakiś czas, ale nie zniszczone. Wraca właśnie w takich momentach jak ten. Potrzebuję kogoś, kto nie będzie zważał na moje dziwactwa, kto przeczeka etap irytacji, złości. Kogoś komu starczy do mnie cierpliwości. Chcę kogoś, kto się nie boi. Nie będzie mnie oceniał. Pozwoli mi być niezależną jednostką, ale wciąż w kolaboracji. Kogoś, komu nie będę musiała mówić co powinien w danej chwili zrobić, abym poczuła się lepiej. Wyczuje mój niemy krzyk. Wołanie o akceptację, bliskość i zrozumienie.
Nie wiem, gdzie tego szukać. Dostaje ciągle błędne sygnały. Albo to moje interpretacje mijają się z celem? Kiedy już wydaje mi się, że mogłabym bać się troszeczkę mniej, to ktoś zalewa mnie zwątpieniem, strachem i jak kończę? Znowu zraniona. Ale zahartowana, więc pozornie boli nieco mniej. Wciąż w Piekle. A cierpienie to Sztuka. Bez wątpienia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Thanks!