środa, 9 kwietnia 2014

Devil

Przyjechał. Stanął w drzwiach i wtedy się zaczęło. Spoglądałam na Niego próbując zachować normalny stan istnienia. Im dłużej mu się przyglądałam tym głębiej sięgała moja własna walka. Dłonie trzęsły się nie o opanowania, łzy stadnie pchały się do oczu.  Wszedł do środka. Był przecież zaproszonym gościem.
Patrzył na mnie co jakiś czas, a ja umyślnie pozostawałam w zasięgu jego wzroku. Od samego początku spora część mnie ociekała niesamowitą odrazą do niego. Natomiast przeciwstawnie, jakiś mój mały kawałek wyrywał się i krzyczał by usiąść razem z nim i sprawdzić czy to ten sam, który nosi w dłoniach moje szczęście. Ten sam, ale jakby spokojniejszy? Przysięgam że był spokojny. Opanowany, jak się potem okazało nawet pokorny.
Wahania dwubiegunowe, syndrom sztokholmski, czyli moi dwaj wrogowie wyjątkowo głośno protestowali wobec mojego milczenia. Tylko co miałam mówić? Że zniszczył mi życie? Nie da się ukryć, ale to zbyt pretensjonalne.  W efekcie rozmawiał tylko z dwiema osobami w tym domu, z czego żadną z nich nie byłam ja. Bałam się go za to o 0,0001 mniej, lecz wciąż mnie przerażał.
Oboje wiedzieliśmy po co się tu zjawił. Kiedy  teraz o tym myślę rozważam dwie opcje. Zmienił się, albo nie zmienił wcale ale chciał dokończyć to co zaczął dokładnie dwa miesiące temu. Zasnuty mgłą mam pewien obraz. Wybraliśmy się na niemy spacer. On coś mówił, niewiele. Lecz ja jeszcze mniej, bo aż wcale. Jeśli coś powiedział to i tak słuchałam tylko co drugie zdanie. Zupełnie tak jak kiedyś.
Wieczorem wyszedł na godzinę. Taką dłuższą godzinę. Kolejny raz widziałam go następnego dnia w południe. Siedział całkiem zwyczajnie na łóżku. Byłam blisko, jednak wciąż czułam ten abstrakcyjny dystans. W małym pokoju nagle tyle się wydarzyło. Siedział ktoś jeszcze za mną,. Dla Niego byłam na wyciągniecie ręki. Nie ukrywam, czułam się okropnie. Widziałam świeże rany na jego twarzy. Mówił, że stracił trochę czucia  w okolicy oka. Nie wiem.  Ale te oczy były najważniejsze. O nieokreślonym kolorze. Nigdy  w nie nie patrzyłam. Nie  byłam w stanie. Nigdy ich nie odgadłam. Zresztą, wątpię  bym zdołała. Za dużo kłamstw się za nimi kryło. Choć to ja byłam ich prawowitą właścicielką.
[ Zaraz mieliśmy się zobaczyć, wymienić nic nie znaczącym pocałunkiem. ]
Siedząc z nim, w końcu się rozpłakałam. Było mi przykro. Zrobiło mi się go żal. Chciałam znaleźć mu jakieś usprawiedliwienie. ''Jest tylko człowiekiem!''  Chciałam tym uspokoić raczej samą siebie, tak sądzę.
My wszystkie wiemy, że oni są naszymi Diabłami. Tak ich nazywamy. Wcale nie w czerni i upiornym wizerunku. Zło stoi tuż obok Ciebie. Przy mnie stało wyjątkowo zbyt blisko. A ja mu uległam. Nie mam z logicznego punktu widzenia żadnych istotnych szczegółów.
Wiele scenariuszy zdążyłam dopisać temu spotkaniu. Co gdybym zobaczyła Go ponownie? Postradałabym zmysły rzucając się w Jego ramiona? Sparaliżowana strachem nie mogłabym się ruszyć? Wspomnienia rozgniotłyby mnie w pył? A może przeszłabym obojętnie, jak gdybym nigdy nie znała człowieka? Przyznaję, boję się, że kiedyś go znowu spotkam. Wiem jednak, że roztrzaskam się na kawałki, nie wiedząc co wtedy zrobić.

Znowu się obudziłam.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Slow down

Mam jeden tak wielki sekret, że mogę teraz wyjawić wszystkie poprzednie, już ich nie chcę. Już nic nie chcę. Zapewnień, oczekiwań. Oczekiwań szczególnie.  Zanudź mnie na śmierć, bo co mi z tego nieprzeżytego życia? Już śmierć, koniec byłoby lepsze od tego co mam teraz. A raczej nie mam.
Wszystko to czego nie mogę powiedzieć. Naprawdę nie mogę. W efekcie już nawet nie chcę.
Bo to niczego nie zmienia.
Czasami boję się bardziej. Za bardzo. Mocno za bardzo.
 Break down. The first cold tear makes me smile.
Jeśli zaakceptujesz ból, wtedy nie boli. Okrutna prawda. Już nie boli. Jest go cały czas wystarczająca ilość, ponieważ się nim nie dzielę, nie uchodzi mi nigdzie. Staliśmy się jednością. On to ja i ja to on.  Teraz to już my.